czwartek, 2 sierpnia 2012

Gloria victis


Przy okazji kolejnej rocznicy krwawej masakry w postaci Powstania Warszawskiego nie sposób o nim nie napisać.

Na samym początku warto jest podkreślić dwa fakty - 1) Powstanie zostało przegrane, a więc jest klęską; 2) za całość zapłaciliśmy wysoką cenę w postaci 200 tysięcy ofiar po stronie polskiej wobec 1,7 tys strat po stronie niemieckiej.

Coraz częściej spotykam się jednak z przerażającą mnie formą kultu Powstania jako dwóch miesięcy pełnych chwały i splendoru. Wpisuje się on w kanon polskich mitów o przegranych, opatrzonych tytułem "Gloria victis", którzy ponieśli całkowitą klęskę i olbrzymie straty (najbardziej bolesna dla narodu jest wówczas utrata patriotycznej części inteligencji), nie osiągnęli założonych celów, ale za to zwyciężyli moralnie czy też po raz kolejny nie dali sobie napluć w brodę.

Jaką naukę mają wynieść z tego kolejne pokolenia? Że mamy podskakiwać do silniejszego? Że śmierć bywa pożyteczna?

Honor to oczywiście rzecz bardzo istotna, choć we współczesnym świecie już niestety nieaktualna. Jaka jest jednak jego cena? Pokolenie Powstańców wychowane zostało przez ludzi nie znających pojęcia pokoju za wszelką cenę, ale także nie znających ceny za honor. Skończyło się to dla nas tragicznie, bo straciliśmy część patriotycznej elity, która po wojnie mogła faktycznie walczyć z komunizmem zamiast wykrwawiać się na śmierć w walce z upadającą III Rzeszą. Trzeba wreszcie przyznać: nawaliliśmy.

Nowoczesny patriotyzm nie powinien szerzyć kultu zwyciężonych w ramach wychowania młodych Polaków. Powinien on opierać się na podstawowym filarze w postaci pracy nad sobą. Każdy dzień jest walką, vivere militare est. Powinniśmy codziennie stawać się lepsi, by zamiast wierzyć w bycie Dawidem w pojedynku z Goliatem, samemu dobrze się przygotować i umocnić, aby z całym impetem przyjąć na siebie kolejne wyzwania, odepchnąć daleko wszelkie przeciwieństwa i osiągnąć zamierzony cel.

Dlatego następnym razem, gdy 1 sierpnia o godzinie 17:00 znów usłyszę miejskie syreny, zatrzymam się. Moje oczy stać się mogą wilgotne na myśl o ogromnej tragedii tysięcy ludzi zupełnie podobnych do mnie, a ja sam czuć się będę trochę przegranym. Pomyślę jednak o tym, że choć zdarzają się w życiu bolesne porażki, to ciągła walka (choćby zajęła i 45 lat) oraz nauka na własnych (a najlepiej cudzych) błędach prowadzi ostatecznie do zwycięstwa.