piątek, 17 kwietnia 2015

Liberland: 7 kilometrów kwadratowych wolności

Flaga Liberlandu
Od poniedziałku, 13 kwietnia 2015 roku, świat wzbogacił się o nowe quasi-państwo. Grupa Czechów na granicy serbsko-chorwackiej utworzyła Wolną Republikę Liberlandu.

Libertariańsko nastawieni Czesi pod przywództwem Vita Jedlički, wybranego prezydentem Liberlandu, wbiła flagę na skrawku ziemi nad Dunajem, pomiędzy granicą serbską, a chorwacką. Terytorium to pozostało puste po wytyczeniu granic między państwami i ani Chorwacja ani Serbia nie zgłaszają do niego pretensji.

Po pierwszej konferencji prasowej, na której ogłoszono niepodległość Liberlandu, rozwój wypadków nabrał tempa. Wieść obiegła sporą część Europy, zainteresowały się nią ważne media chorwackie, serbskie, czeskie, tureckie, a nawet samo BBC. W kilka dni fanpage strony na facebooku zebrał już ponad 23 tysiące lajków i ciągle rośnie. Na stronie zarejestrowało się ponad 6 tysięcy użytkowników z całego świata, którzy w dużej mierze aktywni są na forum.

Liberlandzka plaża (źródło: fb.com/liberland)

Ideą Liberlandu jest jak największa wolność i minimalny udział państwa w jego życiu. Każdy uczciwy człowiek jest mile widziany. Quasi-państwo posiada już swoją konstytucję, flagę, herb oraz motto: Żyj i daj żyć innym (To live and let live). Językiem urzędowym jest czeski i angielski, a państewko liczy sobie 7 kilometrów kwadratowych. Czy zapowiada się zatem happy-end?

Liberland spotkał się z niezliczonymi trudnościami od samego początku. Można spróbować wyliczyć najważniejsze:
- choć według "ojców-założycieli" Liberland został założony zgodnie z prawem międzynarodowym (na obszarze ziemi niczyjej), najprawdopodobniej żadne państwo go nie uzna;
- już teraz działalność rozpoczęły grupy chorwackich nacjonalistów, dążące do uznania Liberlandu za terytorium chorwackie. Nikomu niepotrzebny skrawek ziemi nagle stał się przedmiotem pożądania;
- brakuje jakiejkolwiek infrastruktury. Na obszarze quasi-państwa nie ma dróg, bieżącej wody, prądu, Internetu. W przypadku potraktowania rozwoju takiego państwa poważnie, potrzebna by była własna elektrownia, szpital, remiza strażacka, komisariat policji, szkoły, wodociągi wraz z oczyszczalnią ścieków, składowisko odpadów, pogotowie ratunkowe, energetyczne, gazowe i wodociągowe. Wszystko to na 7 kilometrach kwadratowych i przy pogardzie dla jakichkolwiek podatków;
- terytorium Liberlandu narażone jest na powodzie;
- na forach i stronie Liberlandu na facebooku panuje niewyobrażalny chaos;
- pomimo wyżej wymienionych problemów, Turcy już teraz chcieliby masowo emigrować do nowego państwa. Zdołali już zdominować liberlandzkie forum, rosną nastroje antytureckie i tworzą się pierwsze podziały między Liberlandczykami;

Lokalny budynek (źródło: fb.com/liberland)

Twórcy państewka inspirują się Monako, Liechtensteinem i Hongkongiem. Potrzebują jednak takich nakładów finansowych, którymi nie dysponują wszyscy ich facebookowi fani razem wzięci (chyba że jest wśród nich Bill Gates i arabscy szejkowie). Jedynym rozwiązaniem kwestii braku infrastruktury może być współpraca z Serbią i Chorwacją. Czy jednak mogą na to liczyć? Zapewne nie. Czy twórcy będą mogli zrealizować swoją wizję? Nie mają ku temu odpowiednich środków, więc zapewne nie. Na co mogą liczyć? Na pozostanie egzotyczną ciekawostką, zamieszkaną przez co najwyżej kilkudziesięciu ludzi "pozytywnie zakręconych". Niestety.

Dla spragnionych pracy nad wirtualnym państwem, polska mikronacja (choć fizycznie nie istniejąca) - Wspólnota Monderii: monderia.cba.pl

Strona Liberlandu na facebooku: facebook.com/liberland
Oficjalna strona Liberlandu: liberland.org

niedziela, 12 kwietnia 2015

El Presidente 2015

El Presidente zna potrzeby każdego obywatela.
Przeglądając ostatnio facebooka natrafiłem na coś wspaniałego. Stronę promującą kandydaturę El Presidente w wyborach prezydenckich 2015. Moim zdaniem to kandydat dla Polski wprost idealny.

El Presidente to bohater symulatora polskiej polityki serii gier Tropico, w których wcielamy się w dyktatora małej bananowej republiki. Powszechna jest korupcja, represje i lewe interesy egzotycznego prezydenta. Możemy fałszować wybory, likwidować przeciwników politycznych i wyzyskiwać własnych mieszkańców.

Facebookowy fanpage podobno prowadzony jest przez człowieka od ASZdziennika, przynajmniej tak głosi jego opis. Treść strony stanowią co prawda obrazkowe suchary, ale od razu ogarnęła mnie gorączka poparcia dla El Presidente. W wyborach prezydenckich 2015 nie ma i nie będzie lepszego kandydata niż ten. Dlaczego? Niech przemówi program wyborczy El Presidente, do którego z niemałym trudem dotarłem:

1. Zarobki będą wyższe. Polacy pracują ciężko i mają wiele obowiązków, potrzebują więcej pieniędzy! El Presidente podniesie płacę minimalną, emerytury i zasiłki. Wszystko!
2. Bezrobocie będzie mniejsze. Poziom bezrobocia w naszym kraju zamartwia umysł El Presidente każdego dnia. El Presidente obiecuje, że będzie lepiej! Umie to naprawić!
3. Będzie więcej mieszkań, szkół i kościołów. El Presidente to nie tylko łaskawy Ojciec Narodu, to także Wielki Budowniczy. Polacy dostaną to, czego potrzebują w zamian tylko za głos w tegorocznych wyborach.
4. Odbuduje się polski przemysł. Do tej pory nikomu się to nie udało, ale El Presidente zna się na rządzeniu lepiej niż jego potencjalni poprzednicy. Nie pytajcie "jak?", pytajcie czy inni kandydaci potrafiliby obiecać coś tak wspaniałego!
5. Polska zwiększy wydatki na zbrojenia. Czasy są niebezpieczne, wojna jest tuż obok. El Presidente przeznaczy więcej pieniędzy na armię, ale to przecież dopiero wierzchołek góry lodowej! Potrzebne jest wzmocnienie władzy prezydenta, zwiększenie kompetencji służb specjalnych i swoboda ich działania. Bezpieczeństwo Polaków jest przecież najważniejsze!
6. Wzrośnie pozycja Polski na arenie międzynarodowej. El Presidente to szanowany i obyty w świecie polityk. Zna język każdego obywatela, który potrafi go słuchać. El Presidente zna nawet potrzeby europejskich polityków - a przynajmniej wie, jakie lubią cygara.
7. Reforma wymiaru sprawiedliwości. Obecni sędziowie są niekompetentni i ewidentnie nie radzą sobie z tak odpowiedzialną pracą. El Presidente zna lepszych.
8. Papież przyjedzie do Polski. Być może słyszeliście już takie informacje, w każdym razie El Presidente nam to obiecuje. Kiedy więc Ojciec Święty odwiedzi nasz kraj - nie zapomnijcie, kto potrafił to załatwić!
9. Darmowe drinki z rumem w każdy piątek. Stres, smutek i zawiedzione nadzieje to niebezpieczne przypadłości. Napij się, zapomnij o problemach i wróć do życia szczęśliwszy!
10. Będzie żyło się lepiej! Z El Presidente wszystko się układa! Znacie go, nie musi dużo mówić. Jeśli chcecie być szczęśliwi, oddajcie głos na El Presidente!


Uwaga, część postulatów jest łudząco podobna do haseł z programów oficjalnych kandydatów na prezydenta. Nie dajcie się zwieść, wybierzcie właściwego El Presidente!

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Luksemburska rodzina wielkoksiążęca powiększa się

Księżna Claire wraz z księciem Feliksem.
Dwór Wielkiego Księstwa Luksemburga ogłosił, że 15 czerwca księżna Claire, żona księcia Feliksa, urodziła córkę. Nowo narodzona księżniczka otrzymała imię Amalia Gabriela Maria Teresa i waży 2950 gramów. Jest to pierwsze dziecko książęcej pary, która pobrała się we wrześniu 2013 roku. 

Książę Feliks jest drugim synem Wielkiego Księcia Henryka i Wielkiej Księżnej Marii Teresy.

niedziela, 15 czerwca 2014

"Ch*j, dupa i kamieni kupa", czyli o polskich partiach politycznych

Kamieni kupa. Pozostałych wymienionych w temacie rzeczy wolałem ze względów
estetycznych nie pokazywać. Zresztą można je znaleźć w Sejmie.

W poniedziałkowym numerze "Wprost" znajdziemy zapis podsłuchanych rozmów polskich polityków. Choć szykuje się skandal, to do wyborów parlamentarnych w 2015 roku jeszcze daleko i można się spodziewać, że taśmy będą miały na nie znikomy wpływ. Mimo wszystko jest to wspaniały moment na refleksję nad naszymi elitami rządzącymi, obecnymi oraz byłymi, i partiami politycznymi w Polsce w ogóle. To dobry moment, by zmienić swoje preferencje polityczne i tym wpisem zamierzam w wyborze dopomóc!

W Polsce słyszy się często narzekanie, że nie ma na kogo głosować, że wszyscy są źli i trzeba wybrać mniejsze zło. Otóż jeżeli męczą was gierki polityczne rodem z "House of Cards" i jeżeli chcecie, by naszym krajem rządzili ludzie, dla których Polska to coś więcej niż kupa kamieni, to mam dla was propozycję. Według strony PKW w Polsce obecnie zarejestrowanych jest 77 partii politycznych! Nie wszystkie startują we wszystkich wyborach w całym kraju, ale wszystkie potrzebują wsparcia. Skoro jednak większość z nich jest nam nieznana, to należy w pierwszej kolejności kierować się podstawowym kryterium, dzięki którym je poznajemy - nazwą.

Listę otwierają nam partie skądinąd znane o tak nudnych nazwach jak Stronnictwo Demokratyczne, Polska Partia Socjalistyczna, Unia Polityki Realnej i tak dalej. Ułożona jest ona wg kolejności założenia partii i jest ciągle uaktualniana, a partie, które przestają istnieć, zostają z niej wykreślone. Z tego powodu nie ma już na nich ciekawych partii z lat '90, więc interesująco zaczyna się robić dopiero mniej więcej poniżej Platformy Obywatelskiej i PiSu.

Nostalgicznie i reakcyjnie

Dla wielbicieli minionej epoki, czasów towarzyszów, kolejek za papierem toaletowym i prawdziwej propagandy sukcesu, nie tak nieudolnej jak ta serwowana nam dziś przez media i polityków, powstała Komunistyczna Partia Polski. Wyobrażam sobie, że partia ta, o ile nie zdobyłaby 95% głosów w pierwszych wyborach do Parlamentu, w których by wystartowała, chętnie widziałaby się w sejmowej koalicji z inną partią - chociażby z Ruchem Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka. Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Wódz-jasnowidz

Jedną z najbardziej tajemniczych partii znajdujących się na liście jest Sztandar Matki Boskiej Licheńskiej Bolesnej Królowej Polski. Sugerując się nazwą, zawsze wydawało mi się, że jest to partia założona przez kobiety w jesieni życia i moherowych beretach. Z tego co można dowiedzieć się jednak w Internecie, partia została założona przez mężczyznę, w dodatku jasnowidza, któremu udało się skupić około 200 osób. Z racji braku strony internetowej, co zresztą nie było dla mnie zaskoczeniem, trudno jest powiedzieć o partii coś więcej. Podobno przy próbie kontaktu z przedstawicielami ugrupowania dziennikarze usłyszeli w słuchawce tylko nagrane na poczcie głosowej pytanie: "Czego dusza chce ode mnie o tej porze?".

My Słowianie

Przeglądając listę dalej możemy trafić na motyw słowiański, widać tu kolejną potencjalną koalicję. Miałby ją utworzyć Związek Słowiański, ale chyba pod silnym przywództwem autorytarnie brzmiącej Polskiej Partii Imperium Słowiańskiego "Razem". Pozwoliłem sobie zajrzeć na stronę internetową tej ostatniej i inicjatywa jest całkiem ciekawa. Najbardziej zainteresował mnie fragment statutu partii: "Będziemy usilnie zabiegać o zdobycie większości w parlamencie, a tym samym w rządzie, mediach i instytucjach państwowych. W momencie, kiedy zdobędziemy większość, wystąpimy o likwidację wszystkich istniejących partii politycznych, a rządy Polską pozostawiamy dla narodu polskiego poprzez demokratyczne wybory i referenda". Trzeba przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda. Może dlatego, że sam jestem coraz bardziej zaciekawiony ideą demokracji bezpośredniej, gdzie grupka kolesi nie załatwia przy stole spraw dotyczących 40-milionowego narodu w zupełnie bezczelny i chamski sposób, pozbawiony jakiegokolwiek szacunku dla wyborców. Mam tylko wątpliwości czy zadziałałaby ona w tak dużym państwie jak Polska. Wracając jednak do Imperium Słowiańskiego, kto z nas nie pragnąłby rozwiązania tego wszystkiego i pozostawienia z ulicy Wiejskiej jedynie kupy kamieni? Czy Imperium Słowiańskie nie zadowala naszych mocarstwowych ambicji? Słowianie to jedność, a w jedności siła! Chcemy imperialistyczno-słowiańskich mediów i instytucji państwowych! Naprzód, Bracia, do walki! Razem!

Dla lepszego jutra!

Oczywiście w końcu doczekaliśmy się również własnej Polskiej Partii Piratów, ale mamy też partię o zupełnie szczerej i prostej nazwie - Lepsza Polska. Mogę sobie tylko wyobrazić ich przemówienie, trochę przypominające wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego: "Dzięki nam wszystkim będzie lepiej! Bezrobocie będzie niższe, a zarobki będą wyższe! Polskie rodziny będą szczęśliwsze, a polski przemysł silniejszy! Polska musi być lepsza!". Zawiodłem się niestety odwiedzając ich stronę internetową, gdyż najwięcej miejsca poświęcają rolnictwie, a sama strona przypomina trochę wizytówkę jakiegoś gospodarstwa, w którym wesoło i beztrosko spędzić można letnie agrowczasy: http://www.lepszapolska.com/

Zakończenie na poważnie

Z powyższym wpisem wiążę pewne nadzieje. Przede wszystkim chciałem pokazać, że nigdy nie jest tak, że nie istnieje żadna alternatywa. Może niekoniecznie polscy konserwatyści zechcą wspierać Ruch Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka czy dołączyć do wywołującego oburzenie polskiego Episkopatu Sztandaru Matki Boskiej Licheńskiej, na czele którego stoi jasnowidz, ale istnieją inne partie. A jeżeli na liście 77 partii politycznych wciąż nie ma żadnej zadowalającej, to być może warto zacząć działać samemu. Wszystko jest lepsze od bezczynności i narzekania. To nie jakaś narzucona władza odpowiada za poziom życia politycznego w Polsce, nie wybiera ich jakaś garstka oligarchów. Można w to wierzyć lub nie, ale to my ich wybieramy i to my ponosimy za to wszystko odpowiedzialność.

wtorek, 25 marca 2014

O tym, który nie chciał iść z narodem, czyli generał Józef Chłopicki w powstaniu listopadowym

Jan Rosen, Rewia na Placu Saskim przed wielkim księciem Konstantym w 1824 roku

Józef Chłopicki był kluczową postacią początkowego okresu powstania listopadowego, tj. od jego wybuchu 29 listopada 1830 roku do końca bitwy grochowskiej 25 lutego 1831 roku. Wielką nadzieję wiązało z nim zarówno zachowawczo-kapitulanckie stronnictwo konserwatywne, jak i żywioł rewolucyjny. Mimo tego udało mu się zawieść dwie strony.

Syn Bellony

Przedpowstaniowa przeszłość dyktatora przysporzyła mu niemałą legendę, będącą później źródłem pokładanej w niego wiary. Ten urodzony (w 1771) żołnierz swoje ostrogi zdobywał na polach wojen 1792 i 1794 roku, głównie jednak w wojsku napoleońskim (1797-1813), gdzie przeszedł drogę od kapitana do generała brygady i barona Francji. Od 1814 do 1818 roku służył w wojsku na ziemiach polskich w stopniu generała dywizji, ciesząc się ogromnym szacunkiem ludu Królestwa Polskiego.

Jeszcze przed wybuchem powstania, sprzysiężenie Wysockiego próbowało uzyskać zgodę Chłopickiego na objęcie przywództwa nad przyszłym powstaniem, jednak za każdym razem spotykało się z odmową. Zupełnie nie wierzył w możliwość wygrania wojny z posiadającą wielokrotnie większe wojsko Rosją. Na czynione mu propozycje miał odpowiedzieć: "Dajcie mi sto tysięcy regularnego wojska i wtenczas czyńcie propozycje, a zobaczymy."

Noc listopadowa i pierwsze dni powstania

Wybuch powstania listopadowego 29 listopada Chłopicki zastał w Teatrze Rozmaitości. Odnalazł go tam podporucznik Dobrowolski, który podając mu szpadę prosił o objęcie dowodzenia nad powstańcami, na co jednak generał odpowiedział: "Dajcie mi spokój, idę spać." i opuścił teatr. Tej nocy Chłopickiego dopatrywano się w każdej podobnej do niego osobie i gorączkowo poszukiwano. Pod arsenałem mówiono, że walczy z Rosjanami na Nowym Świecie, a na Nowym Świecie, że objął dowodzenie nad zwycięskimi oddziałami pod arsenałem. Tymczasem generał ukrywał się przed powstańcami, którym, jak twierdził, brakowało piątej klepki.

30 listopada Rada Administracyjna mianowała Chłopickiego swoim członkiem i nadała mu dowodzenie nad wojskami polskimi w Warszawie, co miało uspokoić wzburzony tłum i rzeczywiście poskutkowało. Po rezygnacji wielkiego księcia ze stanowiska naczelnego wodza 3 grudnia i podjęciu decyzji o opuszczeniu Królestwa, Rada Administracyjna przekazała to stanowisko generałowi Chłopickiemu. Tego też dnia przestała ona istnieć, na jej miejscu powstał zaś Rząd Tymczasowy. Początkowo niechętny braniu na siebie jakichkolwiek obowiązków Chłopicki przekonany został argumentem o konieczności zapanowania nad krajem w celu przywrócenia w nim porządku i zahamowania anarchii.

Pierwsza dyktatura Chłopickiego

5 grudnia generał ogłosił się dyktatorem zapowiadając, że poda się do dymisji wraz z kolejnym posiedzeniem Sejmu. Od tego momentu dysponował właściwie nieograniczoną władzą i aż do zakończenia swej dyktatury stał się postacią centralną powstania listopadowego. Cele jego dyktatury były zbieżne z pragnieniami rządu - było to znalezienie wyjścia z zaistniałej sytuacji nie zrywając związków z carem Mikołajem, nie dopuszczenie do przeobrażeń społecznych i nie dopuszczenie sprawców oraz zwolenników powstania do władzy. Zgadzał się ponadto co do tego, że należy rozpocząć rokowania z Mikołajem, do tego nie zamierzał rozwijać sił zbrojnych ani podejmować żadnych działań zaczepnych względem wciąż przebywających w Polsce wojsk rosyjskich. Cofnął rozkaz pościgu za słabym i zupełnie zdemoralizowanym korpusem wielkiego księcia, a jakby tego było mało - rozkazał wojskom polskim przygotowanie przepraw na Wiśle dla wojsk Konstantego, dostarczenie mu żywności i usunięcie się z jego drogi. W Warszawie zaś opieczętował magazyny rosyjskie i zabronił korzystania z ich zawartości wojskom polskim.

W kwestii zbrojeń dużo więcej od Chłopickiego (który wziął na siebie odpowiedzialność jedynie za armię regularną) wykonał Rząd Tymczasowy, który powołał w pierwszych dniach grudnia Straż Bezpieczeństwa (masowa organizacja o charakterze paramilitarnym, w okresie walk z Rosją stała się ona trzecią rezerwą), a decyzją z 6 grudnia wydzielono z niej Gwardię Ruchomą (druga i częściowo pierwsza rezerwa; w przeciwieństwie do Straży Bezpieczeństwa miała strukturę armii regularnej i była częściowo skoszarowana), która w przyszłości stała się podstawą dla uzupełnień armii regularnej i stworzenia nowych pułków piechoty i oddziałów jazdy.

10 grudnia Chłopicki wysłał do Petersburga Franciszka Ksawerego ks. Lubeckiego-Druckiego i Jana hr. Jezierskiego w celu podjęcia negocjacji z carem. Nie miał pojęcia, że na nic takiego nie mógł liczyć, gdyż już 6 grudnia Mikołaj I spotkał się ze swoją gwardią, której oświadczył uroczyście o zbliżającej się wojnie i zaszczytnej możliwości ukarania przez nią buntowników w walce. 17 grudnia car wydał zaś manifest do Polaków, żądając w nim praktycznie bezwarunkowej kapitulacji.

Na spotkaniu z deputacją sejmową tego dnia Chłopicki jawnie wygłosił wreszcie swoje credo polityczne. Zadeklarował wówczas wierność Mikołajowi, odrzucił pomysł przeniesienia powstania na ziemie zabrane i zagwarantował jedynie starania o zachowanie całości Królestwa i zapewnienia przestrzegania jego konstytucji. Taki program polityczny nie był do przyjęcia nawet dla zachowawczego księcia Adama Czartoryskiego, chociaż przedstawiciele Sejmu utaili przed społeczeństwem postawę Chłopickiego. Na rozpoczętych następnego dnia obradach Sejmu skrytykowano instytucję dyktatury, choć panowała zgodność co do tego, że to generał Chłopicki powinien stać na czele Narodu. Chłopicki podał się do dymisji, jednak już 20 grudnia Sejm po wybłaganiu jego powrotu na stanowisko, mianował go dyktatorem legalizując tym samym jego uzurpowaną władzę.

Druga dyktatura

Okres tej tzw. drugiej dyktatury charakteryzował się już nieco większym entuzjazmem dyktatora wobec powstania i bardziej śmiałymi decyzjami. W dzień po przyjęciu od Sejmu dyktatury rozwiązał Rząd Tymczasowy i utworzył na jego miejscu Radę Najwyższą Narodową (tym samym nawiązując do tradycji insurekcji kościuszkowskiej). Pod koniec grudnia zreorganizował Gwardię Ruchomą mając na celu powiększenie stanu armii regularnej do 100 000 piechoty i artylerii oraz 20 000 jazdy (co zakomunikował Radzie Najwyższej Narodowej 5 stycznia), a 10 stycznia rozkazał utworzenie 16 nowych pułków piechoty na bazie Gwardii Ruchomej. Chciałoby się powiedzieć - nareszcie, chociaż decyzja ta i tak była spóźniona i w momencie rozpoczęcia walk polsko-rosyjskich, pułki nowej piechoty nie były jeszcze w pełni gotowe.

Bierność wobec Rosji i powolne zbrojenia doprowadziły do rosnącej krytyki Chłopickiego, głównie ze strony działaczy utworzonego 1 grudnia przez Maurycego Mochnackiego i Joachima Lelewela radykalnego Towarzystwa Patriotycznego (oficjalnie rozwiązanego przez Rząd Tymczasowy 4 grudnia, wznowiło formalnie działalność dopiero 19 stycznia). Ich liczne dyskusje w kawiarniach "Dziurka Marysi" i "Honoratka" (nazwane tak od imion właścicielek) często przenosiły się na ulice; domagano się obalenia Chłopickiego i mianowania na to stanowisko Lelewela.

Wobec ostatecznego fiaska rokowań z Mikołajem, zorientowano się, że jedynym pozostałym wyjściem jest wojna lub kapitulacja. Podczas gdy Rada Najwyższa Narodowa opowiadała się już za wojną, Chłopicki wciąż opowiadał się za "pokojem". W obliczu różnicy zdań zwołano kolejne posiedzenie Sejmu na 17 stycznia, tego też dnia dyktator ostatecznie podał się do dymisji. Na spotkaniu z deputacją sejmową w dzień poprzedzający dymisję, doszło do awantury. Po zapowiedzeniu rezygnacji generał oświadczył, że nie pozostanie wodzem naczelnym wojska, gdyż nie chce zostać pobitym. Wówczas poseł Jan Ledóchowski zarzucił Chłopickiemu zdradę i tchórzostwo, na co dyktator odpowiedział krzykami, tupaniem nóg i tak mocno uderzył w drzwi, że je wyłamał.

Wojna polsko-rosyjska

Nowym wodzem naczelnym (o nowej dyktaturze już nikt nie chciał myśleć) został książę Michał Radziwiłł. Powodem jego wyboru było głównie to, że liczono na doradztwo i pomoc Chłopickiego. Tak też i po rozpoczęciu działań wojennych eks-dyktator znalazł się w sztabie księcia Radziwiłła.

W pierwszych dniach lutego wojska rosyjskie przekroczyły granicę polską (wbrew spodziewanej ofensywie wiosennej). Po pierwszych większych walkach pod Stoczkiem, Dobrem i Kałuszynem, wojska polskie cofnęły się na przedpola Warszawy, gdzie Chłopicki obiecał w decydującym starciu zatrzymać Rosjan (a pomimo tego nie umocnił nawet zawczasu swych pozycji). Na tę największą w okresie od końca wojen napoleońskich do wojny krymskiej bitwę Europy składał się szereg walk od 19 do 25 lutego 1831 roku. W miarę jej trwania Chłopicki coraz bardziej się ożywiał, by całkowicie tryskać entuzjazmem i energią w jej kulminacyjnym punkcie. Cały czas objeżdżał polskie pozycje, obserwował i kontrolował ruchy wroga, wydawał rozkazy, zagrzewał do walki. W decydującej walce o Olszynkę Grochowską 25 lutego sam prowadził swą piechotę maszerując w pierwszym szeregu. W żółtym surducie i kapeluszu, z cygarem w ustach, miał nawet odebrać karabin rannemu żołnierzowi, by wraz ze swymi żołnierzami natrzeć na bagnety i wywołać tym samym popłoch wśród Rosjan. Tego dnia kule wydawały się go omijać, jednak w rozstrzygającym momencie bitwy granat artyleryjski upadł pod nogi jego konia zabijając go i raniąc Chłopickiego w obie nogi. Zniesiony natychmiast z pola bitwy i opatrzony w kwaterze wojsk polskich, kazał się od razu wsadzić na powóz i objeżdżając pozycje polskie, zagrzewał żołnierzy do walki i wydawał ostatnie rozkazy. Podjechał także do księcia Radziwiłła, któremu kazał przekazać dowództwo generałowi Skrzyneckiemu. W końcu, na wpół omldały, został odwieziony do Warszawy, skąd po krótkim pobycie udał się do Krakowa. Udział Chłopickiego w powstaniu listopadowym był skończony.

Si vis pacem, para bellum

Józef Chłopicki nie dotrzymał żadnych ze swoich ogólnikowych obietnic poza "walką z anarchią". Biernie oczekiwał rozwoju wydarzeń, a wszystkie jego zarządzenia były wynikiem często natarczywych i ponawianych wniosków Rządu Tymczasowego i Rady Najwyższej Narodowej. W okresie swej dyktatury inicjatywę zachował jedynie w zakresie zachowania wewnętrznego porządku i hamowania poczynań zmierzających do podniesienia zdolności bojowej Królestwa. Choć same negocjacje były naturalne dla każdej rewolucji, to Chłopicki w kluczowym pierwszym miesiącu powstania zapomniał o starej rzymskiej zasadzie si vis pacem, para bellum ("jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny").  Swoją rolę dość sumiennie wypełnił dopiero w czasie bitwy grochowskiej. Dobry taktyk, kiepski strateg i jeszcze gorszy polityk. Choć zawiódł środowiska radykalne i rządowe, Chłopicki do dziś pozostaje postacią, której nie można ocenić jednoznacznie.

Bibliografia


J. Harbut, „Józef Chłopicki: w 100-letnią rocznicę powstania listopadowego”, Warszawa 1930.
J. Skarbek, „Dyktatura generała Józefa Chłopickiego” [w:] „Powstanie Listopadowe 1830-1831: dzieje wewnętrzne, militaria, Europa wobec powstania” pod red. W. Zajewskiego, Warszawa 1980.
M. Karpińska, „Nie ma Mikołaja! Starania o kształt sejmu w powstaniu listopadowym 1830-1831”, Warszawa 2007.
M. Tarczyński, „Generalicja powstania listopadowego”, Warszawa 1988.
W. Bortnowski, „Ze studiów nad dyktaturą Józefa Chłopickiego”, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Łódzkiego 1958, seria I, z. 8.
W. Tokarz, „Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831”, Warszawa 1994.
W. Trąmpczyński, „Grzegorz Józef Chłopicki i wojna w 1830/31 roku: życie i czyny wybitnych wodzów polskich”, Warszawa 1909.
W. Zajewski, „Powstanie Listopadowe 1830-1831”, Warszawa 2012.

niedziela, 12 stycznia 2014

Po co monarchistom monarchie?

Książę Henryk, księżna Kamila i księżna Katarzyna, 2012 rok (Źródło: Wikimedia Commons)
Nie ma nic cięższego od pytań najprostszych, tych najbardziej elementarnych, a z pewnością do takich należy to postawione w tytule. Dyskusję z monarchistą w zasadzie powinno zacząć się od spytania dlaczego monarchia, a nie republika. Nie mam jednak zamiaru tym razem rozważać nad wadami i zaletami obu ustrojów. Dziś chciałbym zająć się kwestią najbardziej kontrowersyjną wśród samych monarchistów - po co nam współczesne monarchie, gdzie władca nie rządzi, a panuje?

Mamy w Europie 11 państw monarchistycznych + Watykan jako państwo dwunaste i szczególny rodzaj monarchii. Odrzucając zaś państwa o liczbie ludności mniejszej niż Poznań zostaje nam najbardziej charakterystyczna siódemka - Wielka Brytania, Hiszpania, Dania, Szwecja, Norwegia, Holandia i Belgia. Pytanie często zadawane wśród samych monarchistów brzmi - po co nam one? Po co nam dynastie, które nie mają już do powiedzenia tyle, co dwieście lat temu?

W błysku fleszy

Patrząc czasem na monarchię brytyjską, bo na tej chciałbym się skupić, aż chce się złośliwie określić ją monarchią celebrycką. O tym, ile wywołuje ona złości wśród samych monarchistów, można przekonać się choćby z dyskusji pod wpisami dotyczącymi dzisiejszych monarchii na stronach monarchistycznych na facebooku. Zarzuca się im sztuczność, łamanie obyczajów, brak wpływu na politykę, upodobanie do pojawiania się na pierwszych stronach bulwarówek. Czy jednak słusznie? Czy winą członków rodzin królewskich jest to, że wykonywali swoje obowiązki pojawiając się na ważniejszych uroczystościach w kraju? Czy może to, że wloką się za nimi niestrudzeni paparazzi czyhający na najdrobniejszą królewską wpadkę? To nie wina brytyjskiej rodziny królewskiej, że tyle musieliśmy słuchać o książęcym ślubie i royal baby. To ludzie sami chcieli o tym słuchać, to oni generowali zainteresowanie. Rodzina królewska po prostu poprawnie to wykorzystała. Jak zwykle - pokazując się zresztą jako ludzie z klasą.

Naiwnym wydaje się być zarzucanie rodzinom królewskim dbanie o swój wizerunek, PR, ową sztuczność. Nienaganne ubrania, fryzury, zdjęcia z dziećmi. Czymś podobnym zajmuje się przecież każdy polityk. Monarchowie mają zaś o tyle utrudnione zadanie, że muszą dbać nie tylko o swój własny wizerunek, lecz całej swojej rozrośniętej rodziny. Przyglądają się im ludzie z całego świata, komentują każdy ich ruch. Powtarzające się wpadki groziłyby w państwie wzrostem niezadowolenia, a pewnie i nastrojów antymonarchistycznych. Na to zaś żaden trzeźwo myślący monarcha nie może pozwolić.

Wspierać czy obalić?

Wśród zwolenników monarchii zdarzają się najróżniejsze typy ludzi. Nie rozumiem jednak za bardzo jak można być jednocześnie monarchistą i zwolennikiem obalenia monarchii (chociażby brytyjskiej). Jeżeli już jest się zwolennikiem twardych rządów monarchy, to wypadałoby zastanowić się w jaki sposób można takie rządy osiągnąć. Łatwiej jest zreformować istniejącą monarchię niż wprowadzić od razu silne rządy rojalistyczne na bazie republiki. A już sto razy łatwiej jest poddać monarchię reformie niż ją obalić, wprowadzić rządy republikańskie i zaraz znów monarchistyczne, lecz tym razem wzmocnione. Czy monarchia celebrycka szkodzi monarchistom na całym świecie? Nie uważam, buduje i utrzymuje ona raczej poparcie wśród szerokich mas społeczeństwa, bez którego to żadnej monarchii w kraju republikańskim wprowadzić się nie da.

Zdaje się zresztą, że ludzi nie za bardzo interesują zagadnienia ideologiczne lub ustrojowe. Patrząc na monarchię zdają się widzieć dwie rzeczy - że ładnie się prezentują i że to trochę kosztuje (nie wspominając już o tym, że dzięki nim pamięć o takim ustroju jak monarchia jest ciągle żywa). Co do tego drugiego, to David Lloyd George powiedział w swoim czasie (1909 rok): "Całkowite utrzymanie księcia kosztuje tyle, co utrzymanie dwóch pancerników. A to książęta budzą właśnie tak wielkie przerażenie i są trwalsi". Nie da się ukryć, że trochę się przez te przeszło sto lat zmieniło. Trudno byłoby dziś powiedzieć zupełnie poważnie i bez drwiącego uśmiechu, że książę Karol budzi wśród ludzi wielkie przerażenie. Za to przynajmniej argument drugi wciąż jest obowiązujący i całkiem ważny. Monarchowie zapewniają trwałość i myślenie perspektywiczne w czasach, gdy rządy skupiają się tylko na obecnej kadencji i najbliższych wyborach. Nie sądzę też, by koszt utrzymania własnej rodziny królewskiej był dużo wyższy od utrzymywania Prezydenta, nadmiaru posłów i ich armii urzędników.

Przy co najmniej kilku zaletach utrzymywania przy życiu monarchii takich jak brytyjska, nie widzę za bardzo poważniejszych jej wad. Spotkałem się z taką opinią, że one tylko nam, monarchistom, szkodzą. Nie rozumiem tylko w jakim sensie. Opinie o jej szkodliwości muszą wynikać z oderwanego od rzeczywistości ciągłego porównywania czasów dzisiejszych do nowożytnych i średniowiecza. One nie wrócą. Nawet starożytni Grecy wiedzieli, że zupełne kopiowanie ustrojów z przeszłości jest głupie. Skoro już raz się nie utrzymał, to czemu miałby utrzymać się teraz? Miałby na to jeszcze mniejsze szanse niż te dwieście lat temu. Za każdym razem odtwarzając jakiś ustrój trzeba go dostosować do potrzeb czasów współczesnych. Dlatego niepoważne byłoby przyjęcie za obowiązującą Konstytucję 3 maja po 1918 roku czy konstytucję kwietniową po roku 1989.

Primum non nocere

Prawie za każdym razem wrzucając na stronę "Rojalistów polskich" na facebooku treść związaną z dzisiejszymi monarchami spotykam się z krytyką i niechęcią wobec monarchii. Zmusiło mnie to do refleksji i wyłożenia swoich poglądów na ten temat. Zastanawiając się nad tym, dlaczego mielibyśmy pragnąć utrzymywania przy życiu monarchii tego typu, wolę zadać sobie pytanie - a dlaczego nie? Więcej mamy z nich pożytku niż szkód, zarzuty wobec nich są niesprawiedliwe i niezbyt mocne i przy okazji są to ostatnie bastiony monarchizmu, których każdy realistycznie myślący rojalista powinien bronić, a przynajmniej nie atakować. Bo nie ma nic gorszego niż robienie brzydkich rzeczy do własnego gniazda.

niedziela, 11 listopada 2012

Jak połączyć romantyczną wizję restauracji monarchii w Polsce z realizmem politycznym? Rzecz o wewnętrznych rozterkach Autora.


Na wstępie chciałbym przeprosić Czytelników za nieco nudny, długi tytuł. Ostatnimi czasy moja głowa przesiąknięta jest jednak nazwami publikacji sprzed dwóch, trzech, a nawet czterech stuleci i ja sam nie mogłem się powstrzymać, by do nich nie nawiązać.

Sam tytuł sugeruje również, że zajmować się będę w niniejszym wpisie także realizmem politycznym. Z góry jednak ostrzegam, że nie mam żadnego politycznego doświadczenia, więc nie wiem, co tak naprawdę jest ważne, aby zdobyć choćby namiastkę władzy w Polsce (złośliwi powiedzą - pieniądze) ani co można rzeczywiście zrobić będąc już u władzy. Znam jednak podstawowe jej kompetencje i postrzegam siebie jako uważnego obserwatora, co pozwoli mi opisać to, co uważam za realne.

Skąd wynikają rozterki, o których wspominam w temacie? Głównie z konfliktu pomiędzy marzycielskim, sentymentalnym właściwie z definicji romantyzmem, a trzeźwym politycznym realizmem, który powinien być głównym sposobem działania w polityce.

Przede wszystkim znów chciałbym wspomnieć o sytuacji rojalistów w Polsce, tym razem jednak pod nieco innym kątem. Należy mieć na uwadze kondycję polskiej prawicy, bo niewątpliwie z nią związany jest konserwatywny (a nawet kontrrewolucyjny) ruch monarchistyczny.

Obecnie mamy w Sejmie sześć klubów i dwóch posłów niezrzeszonych. Jeden z nich to poseł Jarosław Jagiełło, który w wyborach startował z listy Prawa i Sprawiedliwości, a drugi to poseł Ryszard Galla - przedstawiciel mniejszości niemieckiej. Ciężko jest w zasadzie umiejscowić polskie kluby parlamentarne na klasycznej osi Lewica - Centrum - Prawica, chociaż nieco łatwiej jest już korzystając z dodatkowych pojęć: centrolewica i centroprawica. W naszych warunkach można łatwo zauważyć jednak, że partie polityczne są światopoglądowo prawicowe (PiS, SP, częściowo PO, PSL), a gospodarczo lewicowe, co jest bardzo popularne, bo zadowala masy i przysparza poparcie wyborców.

Platforma Obywatelska posiada rozbudowane skrzydło konserwatywne z ministrem Gowinem na czele, a Prawo i Sprawiedliwość w ogóle jest konserwatywne. To znaczy prezes Kaczyński jest taki, a reszta musi się do niego jakoś dostosować. Sam PiS zresztą lubi się dzielić - najpierw wyodrębniło się PJN, jakiś czas temu SP. Podobna rzecz dotyczy Kongresu Nowej Prawicy, w którego sytuacji nie jestem mimo wszystko doskonale zorientowany, ale wiem, że członkowie KNP ostatnio znów się pokłócili i część z nich odeszła z partii.

Prawica lubi się więc dzielić, choć ma ogromny potencjał, bo i elektorat jest całkiem spory. Przejdę więc do zasadniczego pytania - gdzie jest miejsce dla rojalistów? Obecnie funkcjonują w Polsce dwie partie monarchistyczne: Polski Ruch Monarchistyczny oraz Unia Polskich Ugrupowań Monarchistycznych. Przywódcą tego pierwszego jest Leszek Wierzchowski, drugiego Aleksander Podolski. Obie uważają, że posiadają prawo do potwierdzania szlachectwa oraz nadawania nowych tytułów szlacheckich i arystokratycznych, obydwaj szefowie partii używają tytułu regenta. Kwestia ta z góry skazuje ów partie na pośmiewisko i pozostanie w wesołej rodzinie planktonu politycznego.

Pozostają zatem dwie możliwości: 1) utworzenie nowej partii politycznej; 2) dołączenie do jednej z już istniejących. Tutaj już lepiej zostać członkiem któregoś z ugrupowań już znajdujących się w Sejmie, aby docelowo zostać posłem czy członkiem władz samorządowych. Im więcej rojalistów w parlamencie tym lepiej - może oni sami w końcu założą jakiś monarchistyczny klub parlamentarny. Poza tym przy odpowiednich zdolnościach (i nie oszukujmy się - kontaktach) tak jest łatwiej.

Możliwości pierwszej nie będę teraz omawiał, bo nie wykluczam zrealizowania jej w ciągu kilku kolejnych lat. Właściwie to jestem w bardzo wczesnej jego fazie, która polega na gromadzeniu wokół siebie wartościowych monarchistów i propagowaniu idei rojalistycznych. Być może jest to temat na kolejny, osobny wpis na blogu.

Trzeba przede wszystkim pogodzić się z tym, że restauracja monarchii w Polsce jest wizją odległą, możliwą w perspektywie co najmniej kilkudziesięciu lat. Tutaj również istnieją co najmniej dwie drogi przywrócenia monarchii.

Pierwsza to ewolucjonizm (kontrewolucjonizm?), w ramach którego popularność i poparcie społeczne zdobywa chrześcijański konserwatyzm, którego zwieńczeniem byłaby idea monarchizmu i przywrócenie jej w Polsce do życia. Ta droga mogłaby zajmować 50, 100, 150 lat, a może i nigdy nie zakończyć się restauracją, jest to jak najbardziej możliwe i z tym także trzeba się pogodzić.

Drugi scenariusz jest bardziej dramatyczny. To upadek systemu demoliberalnego (choćby na skutek wszechobecnego i cyklicznie powtarzającego się kryzysu) i pobudzenie w Polsce żywiołu pragnącego kluczowych zmian. Słyszymy już przecież hasła nawołujące do przebudzenia Polski. Oczywiście były one idiotyczne, bo miały na celu tylko przywrócenie rządów Prawa i Sprawiedliwości, ale świadczy to jednak o tym, że Polacy nie zapomnieli jeszcze jak wymachiwać flagą i jak walczyć o zmianę ustroju.

Choć scenariusz drugi jest chyba nawet bardziej prawdopodobny od pierwszego, bo nie można przewidzieć ani trochę kiedy miałby nastąpić, to preferowałbym przywrócenie monarchii na drodze "kontrewolucji". Żywioły i rewolucje zawsze były ostatecznie bowiem złe w swoich skutkach, czego uczy nas historia (rewolucja francuska i terror jakobiński, powstania narodowe, nazizm jako skutek gwałtownego żywiołu).

Kwestia zaś tego, kto miałby objąć polski tron z oczywistych, także wynikających z poprzedniego zdania przyczyn nie podlega społecznej dyskusji. Krótko mówiąc - prawie nikt się tym interesuje, prawie nikogo to nie obchodzi.

Dlatego idea monarchizmu musi w Polsce dojrzeć, wyewoluować. Musi być także aktywnie promowana (także dzięki organizacjom monarchistycznym działającym w Polsce). Przede wszystkim wzmocniona zostać musi prawica, ponieważ jej wizerunek jest mocno nadszarpnięty, m.in. z powodu tzw "prawicy maszerującej" czy "prawicy smoleńskiej". Dobrze by się stało dla polskiej racji stanu, gdyby siły polityczne je reprezentujące zniknęły z życia publicznego lub odcięły się od swojej pseudopatriotycznej (w przypadku pierwszej) czy paranoicznej (w przypadku drugiej) przeszłości. Następnie wśród samej prawicy to konserwatyzm powinien wieść prym, ponieważ to bezpośrednio do niego odwołują się już idee monarchistyczne. To bardzo długa droga.

Samo zorganizowanie w Sejmie klubu monarchistycznego byłoby szalenie wielkim sukcesem, ale jeszcze nic by nie dawało. Trzeba przecież poważnie zmienić samą Konstytucję! Restauracja monarchii w Polsce wymagałaby więc jedności i dążeń rojalistycznych wśród większości posłów oraz przede wszystkim jedność i chęć restauracji wśród całego narodu. Tak poważna zmiana Konstytucji zgodnie z nią wymagałaby przeprowadzenia ogólnokrajowego referendum.

Z tego powodu moim zdaniem polski rojalista powinien zacząć od dialogu ze społeczeństwem i zachęcenia jak największej liczby osób do polubienia konserwatyzmu. Niekoniecznie katolickiego, ale ogólnie chrześcijańskiego. Monarchista powinien przede wszystkim działać wśród ludzi, a nie zamknąć się z garstką ludzi w kawiarni i nadać im wszystkim tytuły arystokratyczne i każdemu po folwarku na Wileńszczyźnie.

Z jednej strony rojalista musi być sentymentalny i mieć mimo wszystko gdzieś w pamięci "stare dobre czasy", a z drugiej znać doskonale swoje możliwości, perspektywy i zawsze wiedzieć, co ma być jego kolejnym krokiem. Nie może żyć w swoim zamkniętym świecie marzeń, choć nie może o nim zapomnieć. Polski monarchista nie może gardzić tłumem jak XIX-wieczni konserwatyści polscy. Musi z nim rozmawiać i jak dobry produkt musi się umieć sprzedać nie odchodząc przy tym od swoich ideałów.